Na rynku są dziś tylko dwa rodzaje samochodów elektrycznych: prawdziwe, opracowane od zera jako elektryki, i te, w których jeden silnik zamieniono na inny. Te prawdziwe to Tesle. Reszta należy do drugiej kategorii. Złośliwcy twierdzą, że w wielu z nich nadal pozostały fragmenty kodu odpowiedzialne za kantowanie na emisji.
I mogą mieć trochę racji.
Audi e-tron domaga się wymiany oleju
Na Twitterze użytkownika Georg Konjovic pojawiło się zaskakujące zdjęcie: liczniki całkowicie elektrycznego Audi e-tron wyświetliły komunikat, że za 3 100 kilometrów konieczna będzie inspekcja w ASO oraz… wymiana oleju.
Samochód, owszem, wykorzystuje olej w przekładni, ale jego wymiana prawdopodobnie musi zostać dokonana po kilku-kilkunastu latach lub 100-200 tysiącach kilometrów przebiegu. Łatwo się więc domyślić, że widoczny na ekranie napis to pozostałość, skamielina z czasów spalinowych.
Pod powyższym zdjęciem ktoś dorzucił inne, na którym widoczny jest inny, równie kuriozalny napis: „Silnik włączony. Wyłącz zapłon”.
Ich lege einen drauf. 😂 #etron pic.twitter.com/titGDaQjhD
— Lara Lavendel (@LavendelLara) 18 stycznia 2020
Łatwo zrozumieć, dlaczego tak się dzieje: Audi zbudowało e-trona na bazie spalinowej platformy MLBEvo, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Efekt jest, jaki jest. Inna sprawa, że tak trywialne błędy mogą zaskakiwać, gdy sprawdzimy, jakie pieniądze zainwestowano w projekt.
Jak opisuje portal www.elektrowoz.pl powołujący się na niemieckie pismo Manager Magazin, opracowanie Audi e-tron kosztowało 2 miliardy euro (8,4 miliarda złotych). Pieniądze mają się zwrócić dopiero wtedy, gdy samochód zostanie kupiony w 600 tysiącach egzemplarzy. Na razie do nabywców trafiło prawdopodobnie około 15-30 tysięcy egzemplarzy:
> Audi twierdzi, że ma ponad 20 tysięcy rezerwacji na e-tron. Opłacalne ma być przy 600 tysiącach